Wilki schodzą na psy?
Czas pandemii to dość specyficzne doświadczenie. Abstrahując od negatywnych zjawisk, jakie wywołał, chciałbym skupić się na jednym z intrygujących jego aspektów, którego miałem okazję być świadkiem. Pomijając zjawiska ekonomiczne i socjologiczne, jakie jeszcze przez wiele lat będą analizowane, zajmijmy się może na chwilę przyrodą.
Mam to szczęście, że pracuję w samym środku Parku Repeckiego, który w dużym stopniu przypomina naturalny las, a jego ponad 400 -hektarowa powierzchnia jest bardzo zróżnicowana. Według najnowszych badań jest to jeden z ostatnich zachowanych fragmentów pradawnej Puszczy Śląskiej. A w puszczy jak wiadomo, wszystko zdarzyć się może. Co powiecie na spotkanie z jednym z najbardziej legendarnych i złowieszczych mieszkańców polskich lasów, a mianowicie wilkiem?Myślę, że gdy zabroniono ludziom wstępu do lasu, zwierzęta w sobie tylko wiadomy sposób o tym się dowiedziały. Pamiętam, że gdy przebywałem u ojca w Pieninach, zajrzałem do rezerwatu Biała Woda w Jaworkach. W pobliżu wodospadu, w miejscu, które w normalnym czasie odwiedzane jest przez setki ludzi dziennie, bobry wybudowały sobie ogromną tamę. Niczym nie niepokojone, mogły spokojnie żyć w miejscu, w którym nigdy przebywać by nie mogły.
Podobne zjawiska zaczęły mieć miejsce w Parku Repeckim.
Z racji wykonywanej pracy, mając przywilej swobodnego poruszania się po lesie, obserwowałem z zachwytem jak po kilku dosłownie dniach, cała tutejsza fauna zaczyna zmieniać swoje przyzwyczajenia. Zające skaczą po drodze, sarny pasą się bez strachu w miejscach zwykle odwiedzanych przez turystów, nawet samica kosa złożyła sobie jaja w gnieździe zbudowanym w drzwiach wejściowych budynku dydaktycznego przy szybie Sylwester. Stadko dzików liczące siedemnaście sztuk bezkarnie przechadza się po lesie, ryjąc w miejscach publicznych i bezczelnie wylegując się tam gdzie nikt nie pomyślałby, że mogą się pojawić. W takich właśnie okolicznościach wydarzyła się historia, o której chciałbym opowiedzieć.
Podobne zjawiska zaczęły mieć miejsce w Parku Repeckim.
Z racji wykonywanej pracy, mając przywilej swobodnego poruszania się po lesie, obserwowałem z zachwytem jak po kilku dosłownie dniach, cała tutejsza fauna zaczyna zmieniać swoje przyzwyczajenia. Zające skaczą po drodze, sarny pasą się bez strachu w miejscach zwykle odwiedzanych przez turystów, nawet samica kosa złożyła sobie jaja w gnieździe zbudowanym w drzwiach wejściowych budynku dydaktycznego przy szybie Sylwester. Stadko dzików liczące siedemnaście sztuk bezkarnie przechadza się po lesie, ryjąc w miejscach publicznych i bezczelnie wylegując się tam gdzie nikt nie pomyślałby, że mogą się pojawić. W takich właśnie okolicznościach wydarzyła się historia, o której chciałbym opowiedzieć.
Od jakiegoś czasu, wśród osób odwiedzających Park Repecki, krążyła sensacyjna relacja stałego miłośnika spacerów po okolicy-pana Andrzeja. Ten miły starszy pan chwalił się wszystkim, że spotkał tu kilka miesięcy temu watahę wilków. Nic mu nie zrobiły, tylko spokojnie przeszły skrajem drogi, zupełnie ignorując przerażonego obserwatora. Niestety dość duże zamiłowanie do porannej degustacji procentowych trunków, stawiało tę historię na równi z baśniami o „świętej Barbarze” i innymi historiami, charakteryzującymi się nikłym stopniem wiarygodności.
Zwykle jeżdżę do pracy na rowerze. Czasem jednak, gdy muszę coś wywieźć lub dostarczyć do szybów, biorę samochód. Staram się wtedy wyłączyć silnik i zamieniając wysłużoną Thalię na samochód ekologiczny, zjeżdżam po cichu, siłą rozpędu aż pod szyb Sylwester.
Tego dnia było tak samo, jednak po przejechaniu 200 metrów nagle z lasu wyłoniły się dwa kształty. Spokojnym truchtem przebiegły przez drogę, by po chwili zniknąć w poprzecinanym promieniami wschodzącego słońca lesie. Wilki to, czy nie wilki, psy czy nie psy? Podobne zarówno do jednego, jak i drugiego. Nie tylko nie zdążyłem wyciągnąć aparatu, ale nawet spokojnie się przypatrzeć. Wprawdzie to dokładnie to miejsce, gdzie pan Andrzej widział rzekomą watahę, jednak tak naprawdę nie wiem jak wygląda prawdziwy wilk.
Postanowiłem więc zgłębić tę wiedzę, poznając najbardziej tajemniczego mieszkańca polskich lasów nieco lepiej. Przeglądałem wszelkie materiały dotyczące tych stworzeń, czytałem literaturę, udzielałem się na forach internetowych. W czasie pobytu w górach zagadnąłem znajomego bacę, specjalistę od wilków. Lista pytań była długa: po czym je rozpoznać, jak zrobić to najlepiej i najdokładniej, w jaki sposób się poruszają, jakie pozostawiają tropy i inne ślady, czym charakteryzują się ich odgłosy itp.
Po upływie paru tygodni, uzbrojony w niezbędną wiedzę miałem już potwierdzenie, że zwierzęta, które owego dnia przecięły moją drogę to zwykłe psy. Całkowitą jednak pewność uzyskałem rozmawiając z jednym z mieszkańców Rept, który opowiedział mi o sąsiedzie, którego dwa owczarki niemieckie nader często wybierają wolność, korzystając z nieuwagi właściciela. Sensacyjne więc doniesienia o krążącej w pobliżu gromadzie wilków, należało włożyć między bajki i zapomnieć.
Nadal natrafiałem jednak na różne zwierzęta, a spotkanie z jednym z nich szczególnie wbiło mi się w pamięć.
Zwykle jeżdżę do pracy na rowerze. Czasem jednak, gdy muszę coś wywieźć lub dostarczyć do szybów, biorę samochód. Staram się wtedy wyłączyć silnik i zamieniając wysłużoną Thalię na samochód ekologiczny, zjeżdżam po cichu, siłą rozpędu aż pod szyb Sylwester.
Tego dnia było tak samo, jednak po przejechaniu 200 metrów nagle z lasu wyłoniły się dwa kształty. Spokojnym truchtem przebiegły przez drogę, by po chwili zniknąć w poprzecinanym promieniami wschodzącego słońca lesie. Wilki to, czy nie wilki, psy czy nie psy? Podobne zarówno do jednego, jak i drugiego. Nie tylko nie zdążyłem wyciągnąć aparatu, ale nawet spokojnie się przypatrzeć. Wprawdzie to dokładnie to miejsce, gdzie pan Andrzej widział rzekomą watahę, jednak tak naprawdę nie wiem jak wygląda prawdziwy wilk.
Postanowiłem więc zgłębić tę wiedzę, poznając najbardziej tajemniczego mieszkańca polskich lasów nieco lepiej. Przeglądałem wszelkie materiały dotyczące tych stworzeń, czytałem literaturę, udzielałem się na forach internetowych. W czasie pobytu w górach zagadnąłem znajomego bacę, specjalistę od wilków. Lista pytań była długa: po czym je rozpoznać, jak zrobić to najlepiej i najdokładniej, w jaki sposób się poruszają, jakie pozostawiają tropy i inne ślady, czym charakteryzują się ich odgłosy itp.
Po upływie paru tygodni, uzbrojony w niezbędną wiedzę miałem już potwierdzenie, że zwierzęta, które owego dnia przecięły moją drogę to zwykłe psy. Całkowitą jednak pewność uzyskałem rozmawiając z jednym z mieszkańców Rept, który opowiedział mi o sąsiedzie, którego dwa owczarki niemieckie nader często wybierają wolność, korzystając z nieuwagi właściciela. Sensacyjne więc doniesienia o krążącej w pobliżu gromadzie wilków, należało włożyć między bajki i zapomnieć.
Nadal natrafiałem jednak na różne zwierzęta, a spotkanie z jednym z nich szczególnie wbiło mi się w pamięć.
Po ominięciu z prawej strony miejsca, gdzie Potok Starotarnowicki łączy się z rzeką Dramą, idzie się przez pewien czas w stronę ptakowickich pól i Sowiej Góry. Las ten jest terenem słabo eksplorowanym przez ludzi z racji dużej niedostępności zarówno z powodu rozlewiska Dramy, jak i gęstego poszycia. Idąc pewnego poranka jedyną ścieżką, jaka tam biegnie usłyszałem z daleka złowrogi tętent. Coś dużego i ciężkiego zbliżało się w moim kierunku, a sądząc z mocy nadchodzącego odgłosu, który spotęgowany jeszcze przez poranne rześkie powietrze powodował, że wszystko dookoła lekko drgało, spodziewałem się ataku niezidentyfikowanego zwierzęcia. Pochyliłem się i przycupnąłem przy najbliższym dużym drzewie, gotów w każdym momencie natychmiast się na nie wdrapać. Jednak odgłos ów cały czas rozbrzmiewał nie zmniejszając się ani nie zwiększając. Po chwili zauważyłem, że brakuje charakterystycznego dla takiej sytuacji trzasku łamanych gałęzi i pękającego poszycia lasu. Gorączkowo przebiegające przez moją głowę myśli po kolei eliminowały zwierzęta, które mogłyby tego typu odgłosy wydawać.
Po chwili wstałem, rozglądając się wokół, jednak nic nie zauważyłem w spowitym lekką warstwą śniegu lesie, choć odgłos brzmiał nadal, powodując świdrowanie w uszach. Nagle przyszło zrozumienie całej sytuacji. Gorączkowo rozpocząłem rozglądać się za winowajcą. Po minucie wypatrzyłem łobuza, który schował się na… najbliższym drzewie. Dzięcioł to bowiem, uderzając w stare wyschnięte drzewo powodował tak mocny hałas i rezonans w uśpionym lesie, że wydawał się ten odgłos stukotem kopyt szarżującego w furii zwierzęcia…
Po kilku dniach od tego spotkania przechodząc przez las, który od tego momentu został ochrzczony Laskiem Dzięcioła, dotarłem do ruin szybu Adam. Wspiąłem się na jego szczyt, rutynowo sprawdzając, czy nie ma tam śmieci, lub zmian w samych otoczeniu resztek budynku. To cudowne uczucie stać na owym szybie i podziwiać okoliczne widoki wciągając w nozdrza cudowny zapach lasu. Co ciekawe, wiatr wiejący w tym miejscu, zmienił wyjątkowo swój stały kierunek i wiał w moją stronę bezpośrednio od drzew. Po kilku minutach pewien ruch z głębokiej gęstwiny przykuł moją uwagę. Zarośla rozchylały się na boki, choć wśród gęsto i nisko położonych gałęzi nie rozlegał się najmniejszy trzask. Nagle uświadomiłem sobie co widzę i zastygłem w bezruchu, próbując machinalnie powstrzymać coraz mocniejsze bicie własnego serca. Poniżej, paręnaście metrów od szybu, zobaczyłem najprawdziwszego wilka. Trwało to parę dosłownie sekund, lecz dla mnie mogła to być równie dobrze godzina. Sprawnie i bezszelestnie prześlizgnął się przez kilkumetrową przestrzeń pomiędzy skrajem lasu i zniknął w zaroślach. Charakterystyczny chód i specyficzne ułożenie głowy oraz karku nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości. Do dzisiaj nie jestem pewien, czy to nie był sen, choć gdy ochłonąłem po paru minutach, z uwagą długo studiowałem jego trop, który z całą pewnością wskazywał na przedstawiciela tego gatunku…
Po kilku dniach od tego spotkania przechodząc przez las, który od tego momentu został ochrzczony Laskiem Dzięcioła, dotarłem do ruin szybu Adam. Wspiąłem się na jego szczyt, rutynowo sprawdzając, czy nie ma tam śmieci, lub zmian w samych otoczeniu resztek budynku. To cudowne uczucie stać na owym szybie i podziwiać okoliczne widoki wciągając w nozdrza cudowny zapach lasu. Co ciekawe, wiatr wiejący w tym miejscu, zmienił wyjątkowo swój stały kierunek i wiał w moją stronę bezpośrednio od drzew. Po kilku minutach pewien ruch z głębokiej gęstwiny przykuł moją uwagę. Zarośla rozchylały się na boki, choć wśród gęsto i nisko położonych gałęzi nie rozlegał się najmniejszy trzask. Nagle uświadomiłem sobie co widzę i zastygłem w bezruchu, próbując machinalnie powstrzymać coraz mocniejsze bicie własnego serca. Poniżej, paręnaście metrów od szybu, zobaczyłem najprawdziwszego wilka. Trwało to parę dosłownie sekund, lecz dla mnie mogła to być równie dobrze godzina. Sprawnie i bezszelestnie prześlizgnął się przez kilkumetrową przestrzeń pomiędzy skrajem lasu i zniknął w zaroślach. Charakterystyczny chód i specyficzne ułożenie głowy oraz karku nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości. Do dzisiaj nie jestem pewien, czy to nie był sen, choć gdy ochłonąłem po paru minutach, z uwagą długo studiowałem jego trop, który z całą pewnością wskazywał na przedstawiciela tego gatunku…
Pięknie opowiedziana historia i przygoda, której zazdroszczę
OdpowiedzUsuń