Pierwsza kaseta


Pewnego dnia osiągnąłem ten moment w życiu, że postanowiłem zacząć spełniać swoje marzenia. Zostało jeszcze całkiem sporo rzeczy, na które nigdy nie było mnie stać, były trudno dostępne lub po prostu nie wypadało. Może to i jakaś forma kryzysu wieku średniego, ale jakże momentami przyjemna. Ostatnim czasem nachodzi mnie straszna ochota na kupno gramofonu. Oczywiście  w dzieciństwie był to podstawowy nośnik, na którym odtwarzałem muzykę, jednak to nie był ten czas, gdy dokonywało się świadomych wyborów. Nie liczy się bowiem Modern Talking i Limahl, bo wszyscy tego słuchali,  była to zwykła moda i chęć podążania za tłumem. 

Prawdziwych muzycznych wyborów dokonywałem słuchając kaset, gdy stary gramofon Bambino zniknął gdzieś w mrokach historii. Powtórne rozpoczęcie przygody z płytami winylowymi to byłoby jednak coś. Znając swoje możliwości w trudnej sztuce odkładania oszczędności, potrwa to pewnie kilkanaście miesięcy, jednak wymyślanie repertuaru płytowego, od którego powinienem rozpocząć, okazało się całkiem miłą podróżą w czasie. Postanowiłem bowiem kupować pierwsze płyty, w tej kolejności, w której kupowałem pierwsze kasety, a że kaset w szczytowym okresie miałem ponad pół tysiąca, zabawa ta zajmie mi pewnie resztę życia. 

W tym momencie jednak rozpoczęły się schody, bo jak tu wybrać kasetę, która była pierwsza? Koniec lat osiemdziesiątych i początek dziewięćdziesiątych to ciekawy okres w tej materii, jednak nie chcę się skupiać na samej instytucji kaset, a jedynie na muzyce. W dziwnych tych czasach istniały bowiem trzy formy samej kasety: oryginał, pirat i oczywiście kaseta przegrana z któregoś z powyższych. Kolejną możliwością była jeszcze kaseta pożyczona od kolegi i o tych najpierw myślę, bo jeżeli mnie pamięć nie myli, to chyba pierwszy mój krok w świat świadomej muzyki. 

Jednak całkowitym początkiem muzycznego kształtowania się mojego gustu okazała się zwykła Stilonka, na której ojciec nagrał półgodzinny fragment jakieś audycji nadawanej w radiowej Trójce. Reszty tych utworów w ogóle nie pamiętam, jednak jeden z nich zniewolił mnie doszczętnie w owym czasie i do dzisiaj wywołuje pozytywne skojarzenia. Nadal w  głowie potrafię odtworzyć sobie krótkie intro, po którym prowadzący audycję wypowiada magiczne słowa: zespół Mech „Piłem z diabłem bruderszaft”, po czym następuje riff, którego nie powstydziłby się Tommy Iommi, a mnie ukierunkował muzycznie na wiele lat. Tak, to był całkowity prapoczątek. 

Później na scenę wkracza starszy kuzyn, u którego zauważam na biurku parę kaset i po długich namowach pożycza mi jedną z nich. To „Arise” Sepultury. Miażdży ta muzyka mój świat zupełnie, jednak nie jestem jeszcze na nią  gotów. Dopiero po upływie kilku miesięcy, stanie się na wiele tygodni najlepszym przyjacielem walkmana Kajtek, a później nieco poręczniejszego Onkyo. 

Kolejnym krokiem okazuje się znajomość z kolegą ze szkoły. Maurycy, bo tak miał ów człowiek na imię, pożycza mi w pierwszej kolejności TSA „Heavy Metal World”. Jeszcze dzisiaj mam przed oczami okładkę, na której wąsiaty zespół dumnie pręży swoje torsy na tle Giewontu. To też pierwsze utwory, które słuchane tysiące razy, zapadają w pamięć do tego stopnia, że słowa niektórych piosenek lepiej pamiętam niż przeklętą Inwokację. Natomiast środkowy dudniący riff z tytułowego utworu rozpoznałbym nawet teraz, w każdej chwili, i to puszczony od tyłu pięciokrotnie przyspieszony. 

Kolejną kasetą pożyczoną od Mauryca jest Dżem „Cegła”. Owszem, wszystko jest tu w porządku, ale mimo to czegoś tej muzyce jednak brakuje. Słucham tego zespołu i słucham, a nawet pierwsze dwa koncerty, jakie zaliczam to właśnie koncerty Dżemu. Pierwszy z nich na tarnogórskich Gwarkach, drugi w Domu Kultury Kolejarz. To mocne wydarzenie, po którym stwierdzam, że zespół dużo lepiej brzmi na żywo niż na kasecie. 

Będąc na koloniach kupuję w gdańskim sklepie dwie pozycje: Dżem „The Band plays on” i Slayer „South of heaven”. Jednak z powodu problemów sprzętowych i zupełnego braku czasu wynikającego z letniej aury, czekają na półce na swój czas. W międzyczasie następują dwa wiekopomne wydarzenia. Tata kupuje magnetofon typu Kasprzak, więc wysłużony Grundig idzie w odstawkę, a ja w jednym z programów telewizyjnych odkrywam teledysk do „Lullaby” The Cure. Jestem wtedy w siódmej klasie szkoły podstawowej. Kupuję (za dużą na mnie) koszulkę z Robertem Smithem i wpadam do malutkiego sklepu z kasetami przy dzisiejszym rondzie Ranoszka. „Boys don`t cry”, „Pornography” i „Disintegration” idą na pierwszy ogień. Przez wiele tygodni nie słucham niczego innego. Do dzisiaj mam ogromny sentyment do tej muzyki, choć bezkrytyczny entuzjazm minął już wiele lat temu. 

Po pewnym czasie sięgam jednak na półkę i zdejmuję kasetę Dżemu. Pierwsze przesłuchanie jest jednocześnie ostatnim. Nie miałem pojęcia, że to album instrumentalny, okładka była całkiem ciekawa. Teraz nadchodzi kolej na Slajera (tak to się wtedy wymawiało) i wpadam po uszy na jakieś trzydzieści lat. Niedawno odsłuchałem sobie ten album i robi dokładnie takie samo wrażenie jak wtedy. Miazga. Absolutny kanon. Szybko wracam do Sepultury, później Death  i jakoś się to zaczyna kręcić.

Największy zwrot następuje, gdy sugerując się koszulką, którą nosi jeden z kolegów, kupuję kasetę Sex Pistols „Nevermind the Bollocks”. Rozpoczyna się etap punk rocka trwający dobre dwadzieścia lat. 

Po drodze jest jeszcze jedna kaseta, która mocno ukształtowała moje początki. Podobał mi się wokal faceta, którego występ widziałem w którymś z popołudniowych programów. Nazywał się Shane MacGowan. Ktoś udzielił mi, okazało się mocno mylącej informacji, że gościu śpiewa na płycie  o ciekawym tytule „Murder Ballads”. Okazało się, że przy nagrywaniu tej płyty Nicka Cave, Shane był w studiu jedynie ciałem, gdyż uwielbienie do mocnych napojów spowodowało brak jego wyraźnej obecności w warstwie wokalnej. Z jednej strony wielka szkoda, jednak produkt finalny na wiele lat zmienił moje postrzeganie tego, jak powinno się robić muzykę. 

To chyba wszystkie tytuły, które mogłyby nosić honorową nazwę: MOJA PIERWSZA KASETA, reszta to już zupełnie inna historia, a ja zaczynam odkładać kasę.  

 

  



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

BŁąD w SZTUCE cz.9

Szkocka odmiana

BŁąD w SZTUCE cz.6