Megas
Jakiś czas temu odbył się kolejny koncert Iggy Popa podczas Off-Festiwalu. Przyznam szczerze, że w natłoku obowiązków zapomniałem zupełnie o tym wydarzeniu, więc nie było mi dane zobaczyć Jima Osterberga na scenie. Szkoda, bo nie wiadomo na ile jeszcze koncertów starczy Iggiemu werwy i przede wszystkim sił. Facet zwykle daje siebie wszystko, a ilość blizn, szwów i innych pozostałości po styczności z twardymi częściami sceny, potwierdzają jedynie dość odważny charakter jego koncertów.
Ale zupełnie nie o tym miała być mowa, Iggy jedynie stał się pretekstem do pewnych przemyśleń w tematach około muzycznych. Od kiedy pamiętam, stawiany jako wzór „zwierzęcia scenicznego”, mimo lat eksperymentów z alkoholem i wszystkimi możliwymi rodzajami narkotyków, zawsze stawiany jako wzór niezniszczalnego rockandrolowca.
Pamiętam, że nigdy nikogo nie raził taki styl życia, wręcz po prostu tak wypadało. Rockman musiał używać i nadużywać, bo tak. Koniec i kropka.
W ostatnich latach, zaczęło się to zmieniać. Nie wypada już zagrać koncertu bełkocząc i zataczając się, grozi za to wykluczenie ze strony środowiska i fanów. Boleśnie przekonał się o tym chociażby Kazik Staszewski, długo jeszcze pokutując za nieszczęsny koncert w Katowicach, który przecież jakieś 20 lat temu byłby zupełną normalnością.
Jest na Islandii pewien wokalista, który ma dość podobne dossier do Iggyego, jednakże ze względu na odległość od wyspy, kompletnie nikomu nieznany. Megas – bo to o nim mowa, dwa lata starszy od Iggy Popa, przeorany totalnie narkotykami i alkoholem, wyglądający jak skrzyżowanie ShaneMacGowana z księgowym, jest zjawiskiem niezwykłym.
Jego życiorysem można spokojnie obdarować kilkunastu buntowników i jeszcze byłoby mało. Również nazywany „dziadkiem punk rocka” – tyle że islandzkiego. Na wyspie ma status takiej rockowo – folkowej Maryli Rodowicz skrzyżowanej z Robertem Brylewskim, jednakże z pełnym szacunkiem. Słuchają i znają go zarówno młodzi jak i starzy, należy jednak pamiętać, że gusta muzyczne Islandczyków są naprawdę mocno wyrafinowane, tam byle czego się nie słucha. Muzyka, szczególnie ta w formie niewielkich koncertów jest jednym z najważniejszych elementów życia. Przecież to właśnie w Reykiaviku największym i najnowocześniejszym budynkiem jest słynna Harpa.
Musiał więc naprawdę sporo nabroić Megas, skoro podczas kilkudziesięcioletniej kariery, wiele razy schodził do podziemia, czy wręcz zawieszał działalność z uwagi na kontrowersyjne teksty. Jego utwory wydawano więc w formie pisanej, co na Islandii, gdzie ilość wydawnictw jest przeogromna, nie było zbyt trudne.
Jeśli chodzi o popularność poza granicami wyspy, to sprowadza się ona do paru zdań w MelodyMakerze z roku 1981, w artykule opowiadającym o koncercie TheFall w Reykiaviku:
"Our hosts play us tapes of a man with a cracked voice and a Dylanish air and describe him as the father of Icelandic rock’n’roll. And they tell us the story of Megas, who ridiculed the sacred Sagas of the land, wrote scathing, surreal lyrics, got heavily into booze and drugs, was barred from radio and shunned by society. In 1979 he released a double album called “Plans For Suicide” announced his retirement, and hasn’t performed in public since he’s now a dock worker.
Mark Smith is entranced by the story, and rivetted by the music. The following day Megas, a pale, gaunt figure, turns up at The Fall’s concert at the Austurboejarbio and shakes him by the hand. Mark will return to England clutching a parcel of Megas records under his arm."
I tu można by pewnie postawić kropkę, gdyby nie dyskusja jaka ostatnio toczy się na islandzkich forach internetowych. Kraj, w którym do niedawna jeszcze, wszyscy pili na umór, staje się wzorem cnót wszelakich. Analizuje się piosenki Megasa, wers po wersie, koncert po koncercie zastanawiając się ile w tym czasie mógł wypić alkoholu, lub pod wpływem których dragów tworzył dane słowa.
Ciekaw jestem, czy i u nas podobne zjawiska będą miały miejsce?
Jadąc parę lat temu islandzką drogą numer 1 z północy na południe, słuchaliśmy sobie jednej z płyt Megasa. Była noc, wszyscy spali w samochodzie, którym kierowałem. Akurat leciał utwór "Ef bu smaelar".
Jest to wersja koncertowa, gdzie w pewnym momencie zespół przestaje grać, a publiczność bije brawo. Jednak nagle następuje nabicie perkusji i utwór toczy się dalej. W tym momencie z tylnego siedzenia usłyszałem zaspany głos kolegi:
"Ale ich zrobił w ..."
Nie znałam wcześniej tego wykonawcy, muszę sprawdzić.
OdpowiedzUsuń